Kilka słów o pożegnaniu, czyli jak dawniej myślano o zmarłych
Śmierć nigdy nie jest czymś przyjemnym. Zawsze wiąże się ze stratą, smutkiem i bólem. Niezależnie od podejścia do wiary, ludzie od pokoleń zadają sobie pytanie o sens życia i jego koniec. O tym, że ciało pozostaje na ziemi i należy je w godny sposób pożegnać, wie każdy. Jednak nie każdy wie, jak wyglądał ten proces wcześniej.
Pomocna dłoń w ostatnich godzinach
Choć dziś nasze społeczeństwo uchodzi za nowoczesne i postępowe, a czasy radośnie hulających zabobonów wydają się odległe jak epoka biegających po lesie minojskim minotaurów, nie da się ukryć, iż niewiele ponad 100 lat temu inaczej to wszystko wyglądało. Zmarłego, choćby najbardziej za życia ukochanego, w chwili, w której wybiła jego ostatnia w mniemaniu rodziny godzina, wręcz pchało się w stronę tunelu na tamten świat. Konającemu wydzierano spod głowy poduszki, co by nie było mu zbyt ciężko rozstawać się z wygodami ziemskimi. Wyciągano umierającego z łóżka i pozwalano stawiać bose stopy na zimnej posadzce w nadziei, że dusza szybciej postanowi opuścić ziemską powłokę. Wiele wykonywano gestów, by przyspieszyć proces odchodzenia. Co ciekawe, po nim nastawało dość długie, bo aż trzydniowe czuwanie.
Lament i rozpacz po rozstaniu
Moment, w którym dziś oczekujemy na pracowników przedsiębiorstwa pogrzebowego, dzierżących w dłoniach odpowiednie do sytuacji worki na ciało, by po właściwym osłonięciu ziemskich resztek przetransportowali je do kostnicy, na przełomie XIX i XX wieku był czasem bezsennego stróżowania i wykorzystywania wszystkich znanych technik, zapewniających uniemożliwienie duszy zmarłego powrotu lub porwania ze sobą innego z domowników. Wychwalanie czynów nieboszczyka, choć za życia byłby najmniej lubianym członkiem społeczności, dramatyczne opłakiwanie jego odejścia przez specjalnie w tym celu wynajęte płaczki. Wszystko to miało zagwarantować szybkie przejście zadowolonego zmarłego, z wrażenia jakie wywarła jego śmierć, w zaświaty. Także wyprowadzający nieboszczyka kondukt żałobny dbał o przeniesienie trumny nad progiem udekorowanym przedmiotami o ostrych krawędziach. Miało to gwarantować odcięcie zmarłemu drogi do ziemskiej posiadłości.
Ludzka strona pożegnania
To wszystko oczywiście dawne praktyki, hołdowane głównie w wiejskich obejściach, do których nie dotarła jeszcze oświecona lektura i instytucja szkolnictwa. Nie można też odmówić żałobnikom tamtych czasów ich ludzkich odruchów, które nakazywały zaniesienie na trasę ostatniego spaceru zmarłego resztek posiłków ze stypy, czy pozostawienie nieuprzątniętych stołów po rodzinnym spotkaniu żałobnym. I chociaż do głowy by wówczas nikomu nie przyszło wybieranie takiej pamiątki jak zdjęcie nagrobkowe, pamiętajmy, że kiedyś zdjęcia wykonywane były zaraz po wydaniu przez człowieka ostatniego tchnienia. I to w pozach jak najbardziej przynależnych żywym.